MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Znani sportowcy z naszego regionu w różny sposób musieli zarabiać na życie. Opowiedzieli nam o swoich nietypowych "profesja

Dorota KUŁAGA<br />Współpraca Arkadiusz KIELAR, Jerzy STOBIECKI

Nie wszyscy sportowcy, którzy goszczą teraz na czołówkach gazet, mieli łatwy start do kariery. Jacek Krzynówek, zanim trafił do klubu z Radomska, składał meble w zakładzie stolarskim. Adam Małysz z zawodu jest dekarzem i przez trzy lata praktykował na budowie, krył nawet dach swojego późniejszego trenera Apoloniusza Tajnera. Czołowi zawodnicy z naszego regionu też imali się różnych zajęć. Pracowali przy produkcji wędlin, jako piekarze, spawacze, pomocnicy murarzy, a niektórzy dorabiali nawet wywożąc ziemię z... cmentarza.

Niektórzy zawodnicy długo czekali na swoją szansę. Czasem przez kilka lat dorabiali w nietypowy sposób, bo w klubach, do których trafiali albo nie było pieniędzy na stypendia, czy kontrakty, albo szkoleniowcy nie poznali się na ich talencie. Najlepszym tego przykładem jest Grzegorz Piechna, piłkarz Kolportera Korony Kielce, który robi teraz furorę na boiskach drugiej ligi.

Pamiątka po smole

Piechna przez długi czas utrzymywał się z pracy poza boiskiem. Najpierw był zatrudniony jako kierowca w funduszu wczasów pracowniczych w Spale. Zarabiał czterysta złotych. Później dostał etat w... zakładzie rzeźniczym.

- Grałem wtedy w klubie WOY Bukowiec Opoczyński, najpierw w klasie okręgowej, a potem w czwartej lidze. Nasz sponsor miał zakład rzeźniczy i zatrudnił tam większość piłkarzy. Zarabiałem nieźle, trzy razy więcej niż w Spale. Przez miesiąc pracowałem na produkcji. Wyrabiałem najprzeróżniejsze wędliny. Początkowo był to dla mnie szok, bo nigdy wcześniej nie wiedziałem, jak wygląda taka praca. Na szczęście zwolnił się etat kierowcy i wskoczyłem na to miejsce. Wstawałem o piątej rano, przed świętami nawet o drugiej w nocy, bo trzeba było rozwieźć wędliny. A później szło się na trening - wspomina 29-letni napastnik, pewnie zmierzający po tytuł króla strzelców drugiej ligi. Takie osiągnięcie ma już na koncie, ale z trzeciej ligi.

Właśnie z tej pracy wziął się pseudonim "Kiełbasa". - W Opocznie koledzy wiedzieli, że pracowałem w branży wędliniarskiej. I zaczęli na mnie wołać "Kiełbas". W Kielcach dodali jeszcze "a" i zostałem "Kiełbasą" - śmieje się Piechna, który znany jest z tego, że ma słabość do kabanosów.

Gdy grał w Ceramice Paradyż też dorabiał, ale na budowie. Był pomocnikiem murarza. - To była ciężka praca. Wspomnienia nie są najlepsze, bo kiedyś poważnie poparzyłem rękę smołą i do dziś mam bliznę - dodaje zawodnik.

Można powiedzieć, że grą w piłkę zaczął zarabiać dopiero przed dwoma laty w Heko Czermno, a po przejściu do Kolportera Korony Kielce przestał się już zupełnie martwić o finanse. Ma tak mocną pozycję, że może przebierać w ofertach pierwszoligowych klubów, bo kilka chciałoby mieć popularnego "Kiełbasę". - Jeszcze parę lat temu nie myślałem nawet o tym, że będę strzelał bramki w drugiej lidze. A teraz jestem o krok od awansu do ekstraklasy. Warto być cierpliwym - mówi najpopularniejszy sportowiec województwa świętokrzyskiego w 2004 roku.

Na polu i na cmentarzu

Różnych zajęć imał się też Rafał Wójcik, czołowy polski lekkoatleta. Był taki okres, zaraz na początku kariery, gdy na umowę-zlecenie pracował w jednym z salonów samochodowych w Skarżysku-Kamiennej. Zresztą razem z Arturem Osmanem, znanym maratończykiem, który mieszka w Łącznej koło Suchedniowa.

- Zwykle przyjeżdżałem na trzy, cztery godziny. Co robiłem? Sprzątałem, pielęgnowałem trawniki, czasem trzeba było namalować pasy na parkingu, który był z tyłu salonu. Parę złotych na życie zarobiłem, mogłem je przeznaczyć na obóz, bo nie miałem jeszcze stypendium w klubie - wspomina siedmiokrotny mistrz Polski w biegu na 3000 metrów z przeszkodami. Wtedy miał już na koncie medale mistrzostw kraju, tyle, że w kategorii młodzieżowców.

Rafał Wójcik pochodzi z Krynek, niewielkiej miejscowości koło Starachowic. Wie, co to znaczy praca na roli. - Czasem pomagałem przy żniwach, orce, czy wykopkach, nie tylko u siebie, ale z tatą pracowaliśmy też u sąsiadów - opowiada zawodnik Kieleckiego Klubu Lekkoatletycznego. - Ale tak było tylko przez pierwszy rok treningów, później skupiłem się już na bieganiu. Rodzice wiedzieli, że postawiłem na sport i nie chcieli, żebym pomagał w polu. Przez pewien czas z tatą dorabiałem też na cmentarzu. Jak wykopali grób, to braliśmy konia, furmankę i wywoziliśmy ziemię. Dostawałem za to swoją "dolę" i mogłem przeznaczyć na własne potrzeby - dodaje utytułowany zawodnik.

Zresztą Rafał Wójcik nieprzypadkowo przez kolegów nazywany jest "złotą rączką". W domu potrafi zrobić właściwie wszystko. Swego czasu wykonywał nawet wyroby z drewna - stołki, ramy na obraz, ale to bardziej hobbystycznie, a nie w celach zarobkowych. Teraz nie musi już dorabiać. Od kilku dobrych lat żyje z biegania. Zdarzają się jednak i trudne chwile, czego doświadczył w ubiegłym roku. Nie otrzymywał stypendium z jego ówczesnego klubu Sportingu Międzyzdroje ani z kadry narodowej i przez pewien czas był bezrobotnym lekkoatletą. Musiał się odnotowywać w Powiatowym Urzędzie Pracy w Starachowicach. Na szczęście szybko wyszedł na prostą. Trafił do Kieleckiego Klubu Lekkoatletycznego, który zapewnia mu stypendium, resztę dorabia na biegach ulicznych w kraju i za granicą.

- Nic nie przyszło mi łatwo, do wszystkiego dochodziłem ciężką pracą - podkreśla Rafał. - Przez pewien czas dojeżdżałem do szkoły w Starachowicach, a później na treningi do Skarżyska. Do domu wracałem po 22. Padałem ze zmęczenia. Ale może dzięki temu łatwiej było mi zaistnieć w sporcie, bo do tego trzeba mieć charakter i ogromne samozaparcie. A ja je miałem - dodaje nasz olimpijczyk z Sydney, który zamierza też powalczyć o minimum na igrzyska w Pekinie.

Pięć lat w warsztacie

Grzegorz Włoch, piłkarz trzecioligowej Stali Stalowa Wola, były zawodnik Pogoni Staszów i Siarki Tarnobrzeg, do 24 roku życia pracował jako mechanik samochodowy, zgodnie ze swoim wykształceniem. Wspólnie z bratem prowadził warsztat samochodowy w Praszce, gdzie grał w czwartoligowym Motorze.

- Przez pięć lat pracowałem jako mechanik, najpierw u "prywaciarza", a potem we własnym warsztacie - opowiada Grzegorz Włoch. - I powiem od razu, że jak się bardzo chce, to da się pogodzić pracę ze sportem. Rano byłem w warsztacie, a po południu szedłem na trening. Akurat zarabiałem jako mechanik, bo w Praszce za grę w piłkę nożną pieniędzy nie było. Dopiero gdy miałem 24 lata przeszedłem do drugoligowego RKS Radomsko i zacząłem się utrzymywać z piłki.

Właśnie wtedy piłkarz rozstał się ze swoim wyuczonym zawodem, ale - jak sam przyznaje - w wolnych chwilach nadal lubi "dłubać" w samochodach. - Zdarzyło mi się naprawiać auta kolegów z zespołu - mówi pomocnik "Stalówki". - W przerwie zimowej też coś sobie naprawiam. Głównie zajmuję się blacharką i lakiernictwem, ale silnik też potrafię naprawić. Przyznam, że zastanawiałem się nad tym, czy po zakończeniu kariery nie wrócić do tego interesu, ale myślę też o rozkręceniu biznesu, nie związanego z samochodami.

Spawacz w "M-16"

Jednym z "klientów" Grzegorza Włocha był jego kolega ze "Stalówki", Tadeusz Krawiec, były zawodnik KSZO Ostrowiec i Tłoków Gorzyce. - O, Grzesiu Włoch to prawdziwa "złota rączka", on zna się chyba na wszystkim - śmieje się Tadeusz Krawiec. - Mnie też pomógł naprawić samochód. Fajnie, że mamy kogoś takiego w zespole. Ja z zawodu jestem ślusarzem-spawaczem, też przez chwilę pracowałem w swoim zawodzie.

Popularny "Tadziu" miał praktyki w Hucie "Stalowa Wola", na wydziale "M-16", gdzie wykonuje się znane stalowowolskie ładowarki. - Pracowałem przez miesiąc, było ciężko - nie ukrywa zawodnik. - Zajmowałem się produkcją ładowarek, robiliśmy do nich "kadłuby". Dzisiaj jednak, gdyby mnie ktoś poprosił o spawanie, to raczej poleciłbym prawdziwego fachowca (śmiech). Mam nadzieję, że koparki, które powstały przy moim udziale, trafiły do Afryki, a nie Europy. Afryka jest tak daleko, że nie będzie im się chyba opłacało składać reklamacji (śmiech).

Przez pewien czas w Hucie, ale "Ostrowiec" zatrudniony był Tomasz Żelazowski, piłkarz KSZO Ostrowiec. - Był tam Wydział Sportu i Rekreacji, jedni piłkarze byli zatrudnieni na stanowisku ślusarzy, inni spawaczy - tłumaczy popularny piłkarz. - Ja byłem zwykle oddelegowany do pracy przy boisku, trzeba było skosić trawę, zimą odśnieżyć murawę. Ale to był tylko epizod, zaraz po przyjściu do KSZO. Później człowiek skupiał się już tylko na treningach.

Z kantora na trening

Piłkarze - jak się okazuje - żadnej pracy się nie boją. Tak jest szczególnie w czwartoligowej Stali Mielec. Klub czasy świetności ma już za sobą, obecnie zawodnikom wypłaca tylko niewielkie premie. Piłkarze muszą więc dorabiać. - Większość pracuje u nas, tyle że na różne zmiany. Dlatego jedni przychodzą na treningi rano, drudzy wieczorem. Trener Włodzimierz Gąsior chyba nigdy nie miał wszystkich piłkarzy na jednych zajęciach - śmieje się Waldemar Jędrusiak, czołowy obrońca Stali, którym niedawno interesowała się pierwszoligowa Polonia Warszawa.

- Kilka lat temu pracowaliśmy na budowie u jednego ze sponsorów klubu, oprócz mnie Damian Pancerz, Damian i Dawid Polakowie, Damian Miłoś, Wojtek Serafin. Ale firma zbankrutowała i musieliśmy sobie poszukać innego zajęcia. Ja od czterech lat pracuję w kantorze wymiany walut, Wojtek Serafin jest kelnerem w restauracji, kilku zawodników pracuje w Strefie Ekonomicznej, kilku zatrudnionych jest w klubie - dodaje czołowy piłkarz mieleckiej Stali.

Szkoła życia w Ameryce

Gdy pod koniec lat dziewięćdziesiątych Mariusz Mucharski podejmował pracę w Stanach Zjednoczonych, miał już na koncie pięć występów w ekstraklasie w barwach krakowskiej Wisły. Do Ameryki wyleciał razem z kolegą z boiska Zbigniewem Grędą. Grał w polonijnym zespole Perth Emboy i pracował na budowie. Zajmował się układaniem sidingu, czyli plastikowych paneli na elewacjach budynków.

- Wstawałem o szóstej, godzinę później zaczynałem już pracę - wspomina wychowanek kieleckiej Korony. - Często na wysokości. Łatwo nie było, do tego dochodził upał. W momencie schudłem kilka kilogramów. W nocy budziłem się i uderzałem rękami o ścianę, bo wydawało mi się, że nie mam czucia. Ale taki był efekt paru godzin pracy młotkiem i nożycami.

Po dziesięciu godzinach spędzonych na budowie Mariusz Mucharski jechał na trening. - Człowiek był szczęśliwy, że może pograć w piłkę, spotkać się z sympatycznymi ludźmi, bo muszę przyznać, że z Polonią Amerykańską miałem świetne kontakty. Nigdy nie narzekałem. Do dziś z sentymentem wspominam pobyt w Stanach Zjednoczonych - mówi były bramkarz "Białej Gwiazdy".

Wrócił wcześniej, po niespełna roku, bo w jednym ze spotkań polonijnej drużyny doznał poważnego urazu barku. Był operowany w Ameryce. Zabieg kosztował 8 tysięcy dolarów. Po powrocie i kilkumiesięcznej rehabilitacji na krótko trafił do klubu z Nowin, a później podpisał kontrakt z Odrą Opole.

- Pobyt w Ameryce był dla mnie prawdziwą szkołą życia - podkreśla Mariusz. - Człowiek harował aż miło, ale nauczył się doceniać to, co ma. Po powrocie do kraju nie zdarzyło mi się, żebym kiedykolwiek obijał się na treningu.

W rodzinnej piekarni

Co wspólnego ma piekarnia z wyścigami samochodowymi? Radomski kierowca Kamil Zadolny, szósty zawodnik mistrzostw Polski sezonu 2004, nie kończył szkoły gastronomicznej - mówi jednak o sobie, że jest piekarzem. Wszystkiego nauczył się sam. Już jako nastolatek często pomagał w rodzinnej piekarni. - W wakacje zawsze jeździłem z tatą do naszej piekarni - wspomina Kamil Zadolny. - Szybko nauczyłem się robić chleb i bułki. A wcale nie jest to takie proste. Żeby upiec dobry chleb, nie wystarczy dobra mąka, trzeba umieć to zrobić.

Ma to szczęście, że w czasie pracy może nieraz... potrenować. Ich piekarnia to niewielka firma, więc niekiedy zastępuje kierowcę. Pakuje bułki i chleb do "poloneza trucka", wsiada do auta i dowozi pieczywo do sklepów. - Ludzie chcą mieć świeży chleb o szóstej rano, więc trzeba się pospieszyć. Mogę zapewnić, że z pieczywem się nie spóźniam - śmieje się radomski kierowca wyścigowy.

Małysz krył dachy

Adam Małysz przez pewien czas pracował w zawodzie dekarza. Między innymi krył dach na domu trenera Apoloniusza Tajnera. Podobało mu się to zajęcie i myślał nawet o tym, żeby otworzyć swój warsztat. Wrócił do tego pomysłu pod koniec lat 90., gdy w sporcie nie szło mu najlepiej. Jednak Jan Szturc, jego wujek i trener, usilnie namawiał Adama, by został przy skokach. Na szczęście, mistrz dał się przekonać i przez kilka ostatnich sezonów królował na skoczniach.

Michalski obok Wałęsy, Krznówek przy meblach, Bania kosił trawę

Były reprezentacyjny piłkarz Radosław Michalski, obecnie grający w łódzkim Widzewie, przez pewien czas pracował w Stoczni Gdańskiej. Razem z Lechem Wałęsą, bo tak jak prezydent, z wykształcenia jest elektrykiem. Później dorabiał też jako taksówkarz. Z kolei Jacek Krzynówek skończył zawodową szkołę drzewną i przed podpisaniem umowy z RKS Radomsko składał meble w warsztacie stolarskim. To właśnie stamtąd "wyciągnął" go Tadeusz Dąbrowski. O tym, jak trudna jest droga na piłkarski szczyt przekonał się też Piotr Bania, czołowy strzelec ekstraklasy, obecnie występujący w Cracovii. Zanim trenerzy poznali się na jego talencie, grał w drużynie Kabla Kraków, tam też zatrudniony był na etacie gospodarza obiektu. Kosił trawę, podlewał boisko, słowem troszczył się o to, by on i jego koledzy mieli dobre warunki do gry. Teraz myśli już tylko o tym, jak pokonywać pierwszoligowych bramkarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie