Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tarnobrzeg. Interesujące wyjaśnienia Krzysztofa K. w procesie po bankructwie Banku Spółdzielczego w Grębowie: Czułem się trochę jak Antygona

Marcin Radzimowski
Marcin Radzimowski
Oskarżony Krzysztof K.
Oskarżony Krzysztof K. Marcin Radzimowski
Przez kilka godzin w środę, 22 listopada przed Sądem Okręgowym w Tarnobrzegu składał wyjaśnienia 44-letni Krzysztof K. współoskarżony w procesie dotyczącym wielomilionowych przekrętów bankowych, które w konsekwencji doprowadziły do bankructwa Banku Spółdzielczego w Grębowie. Mężczyzna przekonywał sąd, że nie dotknął ani złotówki należącej do klientów banku, natomiast pieniądze z zaciągniętych kredytów stracił grając z wykorzystaniem konta maklerskiego, by pomóc swoim najbliższym. - Poświęciłem tysiące godzin w tamtym czasie, zaniedbując życie rodzinne jak i czasem pracę - mówił Krzysztof K., były referent do spraw kredytów w Banku Spółdzielczym w Grębowie, prywatnie syn prezeski tegoż banku. Obciążył też swoimi wyjaśnieniami współoskarżoną, Bożenę Sz.

Proces "banksterów" z Banku Spółdzielczego w Grębowie

To był kolejny termin w procesie byłych pracowników Banku Spółdzielczego w Grębowie i członków rady nadzorczej placówki, którym prokuratura przestawiła szereg zarzutów: Bank Spółdzielczy w Grębowie doprowadzili do bankructwa, chcąc zarobić miliony na giełdzie.

Czytaj także:

Na wstępie oskarżony Krzysztof K. przyznał się do części stawianych mu prokuratorskich zarzutów i to niekiedy tych większego kalibru, nie przyznał się między innymi do działania w zorganizowanej grupie przestępczej, bo takowej jego zdaniem nie było. Oznajmił również, że wyjaśnienia składał będzie jako pracownik banku, nie zaś jako syn pani prezes banku. Wycofał wyjaśnienia złożone 1 lutego w śledztwie, tłumacząc to ówczesnym stresem i nieprzemyśleniem całej sytuacji.

W Banku Spółdzielczym w Grębowie 44-letni dziś Krzysztof K. pracował od 2007 roku do lipca 2019 roku, kiedy to bank upadł. Był odpowiedzialny za udzielanie i obsługę kredytów.

- Około 2010 roku stwierdziłem, że w Banku Spółdzielczym w Grębowie dzieje się źle. Mając dostęp do systemu komputerowego spostrzegłem duże salda na rachunkach ROR i duże salda kredytowe u niektórych klientów. Sumując salda ROR i kredytów, było to około 2 milionów złotych. Były to rachunki mojej rodziny, więc stwierdziłem, że za wszelką cenę wyprostuję to saldo - wyjaśniał w środę przed sądem Krzysztof K. - Mając za cel ratowanie sytuacji banku, a zajmowałem się kredytami, postanowiłem, że wezmę kredyt na rachunku inwestycyjnym w BGŻ i zacznę inwestować. Jeśli chodzi o inwestowanie mam na myśli kontrakty, opcje i mniej ryzykowne akcje. Miałem doświadczenie w inwestowaniu na Giełdzie Papierów Wartościowych.

Później przyznał, że grać na giełdzie nauczyła go matka, która w ten sposób pomnażała pieniądze od 1999 roku. Słuchając składającego wyjaśnienia Krzysztofa K. można było odnieść wrażenie, że operując trudną do zrozumienia dla laika terminologią inwestycyjną, doskonale wie, o czym mówi. A mówił o kwotowaniu kontraktów, o ogromnej zmienności wartości finansowych, o mechanizmach działań na rynkach walutowych i towarowych.

- Ze zmiennym szczęściem ten cykl trwał do 2019 roku, a inwestowanie poszerzyłem o jeszcze bardziej niebezpieczne instrumenty, tak zwane kontrakty. Płynność rynku FX (Foreign Exchange), ogrom instrumentów, także sposób notowań 24 godziny na dobę spowodowały straty. Poświęciłem tysiące godzin w tamtym czasie, zaniedbując życie rodzinne jak i czasem pracę. Można powiedzieć, że te notowania śledziłem 24 godziny na dobę. Kredyty wysokości ponad 17,5 miliona nie powstały w ciągu jednego roku - mówił Krzysztof K.

Opowiadał o swoich działaniach na rynku walutowym, o podejmowanych strategiach, które jednak nie przynosiły oczekiwanego rezultatu. - Zakładałem kredyty na moją rodzinę, również bez wiedzy pani prezes (jego mamy - przyp. autor.), w prosty sposób zapewniłem sobie źródło finansowania - mówił oskarżony.

Jak przyznał, zamiast naprawić, wyprostować rachunki rodziny, w wielkim stopniu problem pogłębił. Powiększył zadłużenie. Mówił, że o kredytach wiedział jego świętej pamięci dziś ojciec, któremu o tym powiedział. Odnośnie zaś zarzutu dotyczącego zakładania kredytów w Banku Spółdzielczym w Grębowie bez dokumentów, przyznał, że tylko jeden kredyt taki założył (90500 złotych), na swojego nieżyjącego wujka. Pieniądze przeksięgowane zostały bezgotówkowo na kredyty jego rodziny, na spłatę rat. Zapewnił, że nigdy nie założył kredytu na osoby fikcyjne. Krzysztof K. twierdził, że zależało mu jedynie na wyzerowaniu bankowych długów rodziny, później odszedłby z pracy w banku, bo nie czuł się najlepiej w branży finansowej.

Oskarżony odnosząc się do kolejnego zarzutu - udzielania wybranym klientom (członkom rodziny) kredytów z niskim oprocentowaniem 3,6% zamiast normalnego wynoszącego 9,9%, bronił się twierdząc, że preferencyjne warunki dotyczące kredytów są w chyba wszystkich bankach dla pracowników i ich rodzin. To ma na celu między innymi utrzymanie klientów. Jak argumentował, pracownicy sklepów sieciowych też na preferencyjnych warunkach mogą dokonywać zakupów, a w Banku Spółdzielczym w Grębowie była preferencyjna pożyczka do 12 tysięcy złotych z marżą wynosząca zaledwie jeden procent. Różnica jest taka, że w przypadku wyjątkowo niskiego oprocentowania sięgającego 3,6% mowa nie o 12 tysiącach złotych, lecz o kilkunastu milionach złotych.

Krzysztof K. odniósł się również do prokuratorskiego zarzutu niepowiadomienia Komisji Nadzoru Finansowego o problemach finansowych banku, które stały się również jego udziałem.

- Z uwagi na dobro banku, a jednocześnie wiedząc, że wyrządziłem mu szkodę, nigdy nie poinformowałem KNF o skali kredytów i moim zaangażowaniu. Czułem się trochę jak Antygona, a wiedząc, że ona dokonała wyboru i wiedząc, jak skończyła, wolałem czekać niż informować - mówił oskarżony, nawiązując do arcydzieła autorstwa Sofoklesa. - Być może miałem nadzieję, że któryś ze starych, wieloletnich pracowników przekaże informację do KNF? Będąc synem pani prezes, z racji własnego sumienia nie byłbym w stanie tego zrobić.

Były referent do spraw kredytów argumentował również, że nie ma nic wspólnego ze zniknięciem ponad 100 tysięcy złotych ostatniego dnia pracy banku (zarzuty kierował pod adresem kasjerki, która w tym procesie nie została oskarżona), zapewniał również, że nigdy nie sporządzał sprawozdań finansowych i nie czytał ich, ale przyznał, że podpisywał dokumenty przygotowane przez główną księgową i biegłego rewidenta.

Niemało czasu składając wyjaśnienia Krzysztof K. poświęcił zarzutowi dotyczącemu depozytów bankowych. Odnosił się przy tym do wyjaśnień oskarżonej Bożeny Sz., byłego starszego inspektora do spraw oszczędności i depozytów, później członka Rady Nadzorczej, która obciążyła głównie jego oraz prezes banku. Oskarżony wyjaśniał, że ze swojego służbowego komputera miał dostęp do rachunków ROR i kredytów, ale nie miał dostępu do depozytów klientów. Nie widział rachunków depozytowych.

- Nie miałem wiedzy na temat depozytów i ich zniknięcia, do roku chyba 2017. Do czasu, aż wydało się, że część klientów nie wie, że nie posiada już lokat. O tym powiedziała mi mama. Przeczuwałem to. Były problemy z depozytami założonymi do 2012 roku, do czasu pracy Bożeny Sz. w banku. Pełen obraz skali procederu i liczbę klientów mających problem z odzyskaniem pieniędzy z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, zobaczyłem dopiero w akcie oskarżenia. Bożena Sz. doskonale wie, że nie miałem dostępu do depozytów. Jej zeznanie ma na celu przedstawienie mnie w mediach jako osoby, która sprzeniewierzyła środki klientów. Wpływ prasy jest tak olbrzymi, że nie działa zasada domniemania niewinności i nawet oddziałowi w Rzeszowie nie wierzą, że nigdy nie dotknąłem lokaty klienta.

Krzysztof K. obciążał wyjaśnieniami Bożenę Sz., twierdząc, że to ona sama likwidowała depozyty i nie robiła tego - wbrew jej twierdzeniom, na wyraźne polecenie pani prezes. - Tak jak ja odpowiadałem za kredyty, tak Bożena Sz. odpowiadała za lokaty i doskonale wiedziała to co robi, czy to zakładając depozyt, czy likwidując go. Bożena Sz., mimo że się upiera, iż nie miała dostępu do danych w systemie, to miała dostęp i możliwość zakładania kredytów na inne osoby zmarłe, za wyjątkiem tego jednego, który ja zaciągnąłem na wujka, oraz na osoby fikcyjne - mówił Krzysztof K.

Mężczyzna opowiadał również o tym, że Bożena Sz. grała na rachunku maklerskim, bo widywał ją u maklera w BGŻ. Na koniec przeprosił wszystkich klientów banku i byłych pracowników tej plaówki, bo choć starał się naprawić sytuację, nie zdołał tego zrobić, więc częściowo odpowiedzialność za upadek banku i on ponosi.

Kolejny termin w procesie - 12 grudnia. Składanie wyjaśnień ma wtedy rozpocząć Janina K., była prezes Banku Spółdzielczego w Grębowie.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie