Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeden z ostatnich "Jędrusiów" opowiedział swoją historię

Marek MACIĄGOWSKI
Włodzimierz Gruszczyński doszedł do wniosku, że trzeba opisać świat, który istniał i który przeminął. Napisał powieść "Przeminęli…”.
Włodzimierz Gruszczyński doszedł do wniosku, że trzeba opisać świat, który istniał i który przeminął. Napisał powieść "Przeminęli…”.
Włodzimierz Gruszczyński. Kielczanin, rocznik 1919 - żołnierz i pisarz. Żołnierz oddziału armii Krajowej. "Jędrusie" w armii generała Władysława Andersa. Autor trzech książek: "Odwet - Jędrusie", "Lotna Sandomierska" oraz "Przeminęli...". Napisał je, żeby przypomnieć kolegów i dawny czas. Po to, żeby polskość nie odchodziła w niepamięć.

60 partyzantów

60 partyzantów

Legendarny oddział partyzancki "Jędrusie" działający od wiosny 1941 r. do końca wojny na ziemi kieleckiej i Podkarpaciu liczył sześćdziesięciu partyzantów. Założycielem i pierwszym dowódcą był Władysław Jasiński, ps. "Jędruś". Oddział prowadził najpierw rekwizycje w majątkach zarządzanych przez Niemców oraz kolportaż podziemnego pisma "Odwet". "Jędrusię" przywrócili porządek na swoim obszarze, likwidowali bandy rabunkowe i leśne bimbrownie, wykonywali kary śmierci na niemieckich agentach i konfidentach, pomagali aresztowanym i ich rodzinom. Po śmierci W. Jasińskiego 9 stycznia 1943 r. w starciu z niemiecką żandarmerią w Trzciance koło Połańca, nowym dowódcą został Józef Wiązek, ps. "Sowa". Oddział nawiązał współpracę z Armią Krajową i Batalionami Chłopskimi. 12 marca 1943 r. "Jedrusie" wspólnie z miejscową placówką AK rozbili niemieckie więzienie w Opatowie, uwalniając około 80 więźniów. 29 marca "Jędrusie" dokonali, wespół z patrolem bojowym AK, rozbicia więzienia w Mielcu. Uwolniono ok. 180 osób.

W 1939 roku zrobił małą maturę w kieleckim Gimnazjum Stefana Żeromskiego. Dobrze wspomina tę szkołę. - "Żeromski" to była szkoła, w której dużo od uczniów wymagano: nauki, wzorowej postawy, poszanowania dla tradycji. Miałem trójki, przeszedłem z dużymi zaległościami, ale poradziłem sobie, bo wszystko mnie wówczas interesowało. Naukę przerwała mi wojna - mówi.

Był harcerzem. Był już po komisji wojskowej, gdy wybuchła wojna. Chciał walczyć, ale potrzebowano wyszkolonych rezerwistów, a on w wojsku jeszcze nie był. Wtedy z kolegami z drużyny: Tadeuszem Szanserem, Jurkiem Lataczem, Gienkiem Otawskim i Włodkiem Zapartem zastanawiali się, dlaczego Polska przegrała tę wojnę tak szybko.
- Dopiero później zrozumiałem, że zaatakowały nas dwie potęgi świata, Niemcy i Rosja. Sami nie mieliśmy szans - powie po latach Włodzimierz Gruszczyński.

MŁODZI KONSPIRATORZY

Włodek Zapart miał kontakt ze Związkiem Walki Zbrojnej. Przyjęli całą piątkę harcerzy. Ich opiekunem był Tadeusz Rylski. Już 8 lutego 1940 roku w domu państwa Krzeczowskich przy ulicy Sienkiewicza 29 w Kielcach złożyli przysięgę. Odbierał ją porucznik Zapała.

- Naszą rolą było organizowanie nasłuchów radiowych i druk podziemnych gazetek. Ja zaopatrywałem drukarnię w tusz do powielacza. Potem w worku z pszenicą woziłem gazetki do Nowej Słupi. Latem i jesienią rowerem, zimą na nartach. Zostawiałem je w sklepiku przy ulicy Powstania Styczniowego 14.

Spotykali się w restauracji Lużyńskiego przy rogu Wesołej i Sienkiewicza. Latacz i Otawski pracowali tam jako kelnerzy. W wydzielonym gabinecie siadali na godzinę. Tam były odprawy.
W tym czasie cała piątka uczestniczyła w kursie podchorążych. Teoria - w domu Krzeczowskich, praktyka - w lesie na Słowiku lub za Posłowicami.

W listopadzie 1942 roku podczas rewizji w archiwum organizacji przy ulicy Czerwonego Krzyża w ręce gestapo dostał się notes z adresami, nazwiskami i pseudonimami członków organizacji. Byli przygotowani na taką ewentualność, na odprawie dostali szybko adresy majątków ziemskich, gdzie mogli przeczekać. Ale on wrócił późno z Nowej Slupi i nie zdążył na odprawę. Nie wiedział, gdzie uciekać. Wyjechał do Bielin, potem sekretarz gminy wysłał go do Ociesęk, aż w końcu u stróża gminy pracował na roli w Wólce Pokłonnej i uczył wiejskie dzieci. Tak przeczekał najgorsze, aż dowiedział się, że może wracać.

Nasi bohaterowie

Nasi bohaterowie

Dziś rozpoczynamy nasz nowy cykl. Chcemy przypomnieć starszym i przedstawić młodszym wielkich bohaterów ostatniej wojny - świętokrzyskich partyzantów. Ostatni z nich jeszcze żyją, odwiedzimy ich w pierwszej kolejności, potem pójdziemy śladami legendy tych, których już nie ma wśród nas. Chcemy, by zwieńczeniem cyklu była książka o świętokrzyskich bohaterach.

Do Kielc wrócił w marcu 1943 roku, podobnie jak koledzy. Dokończyli przerwany kurs podchorążych. Wtedy Tadeusz Szanser i Włodek Zapart dostali przydziały do straży pożarnej, by tam zbudować komórkę organizacji. Szanser zorganizował konspirację w kieleckiej straży, ale Włodek Zapart trafił do Końskich. Tam była wpadka i trafił do Oświęcimia. Przeżył. Włodzimierz Gruszczyński spotkał go po latach w Rzymie.

KIEROWCA REGIERUNGSRATA

W tym czasie Włodzimierz Gruszczyński, pseudonim "Jach", skończył kurs kierowców. Znał niemiecki ze szkoły, dostał pracę w niemieckiej Izbie Skarbowej. Był kierowcą naczelnika, wysokiego urzędnika w randze Regierungsrata. Miał do dyspozycji skodę rapid, którą nieraz wykorzystywał na własne kursy z handlarzami, bo służbowym samochodem opatrzonym chorągiewką z gapą łatwiej było się poruszać.
Pewnego dnia miał zawieźć naczelnika na spotkanie z adiutantem gubernatora Franka do Końskich. Postanowił, że się spóźnią. To miał być jego mały sabotaż. Po drodze dwa razy reperował silnik. Regierunsrat spóźnił się. Dla adiutanta Franka była to obraza. Nie rozmawiał już z urzędnikiem, wezwał go za dwa dni do Krakowa. Tymczasem w Kielcach Niemcy rozważali, przyczynę spóźnienia. Ustalono, że to wina kierowcy. Napisano na niego donos do gestapo. Ale pisała go pod dyktando szefa sekretarka panna Herfurt, która jak się później okazało pracowała dla polskiego podziemia. Od razu powiedziała o liście szefowi komórki prowadzącemu w Izbie Skarbowej sprawy gospodarcze Stefanowi Judyckiemu.

Włodzimeirz Gruszczyński dostał od razu informację od zatrudnionej w izbie panny Maślińskiej, z korytarza wszedł do Austriaka Wenzla po przepustkę do Radomia, gdzie rzekomo miał kupić przydziałowy materiał na ubranie. Dostał przepustkę i z domu udał się do wsi między Osiekiem a Połańcem, do wujka. To był teren działania oddziału "Jędrusie".

W KRĘGU "JĘDRUSIÓW"

Nie miał rekomendacji do oddziału. Musiał czekać. "Jędrusie" byli lokalną grupą dywersji. Mieszkali w domach. Prowadzili działalność prasową. Robili wiele akcji, żeby zdobyć na to pieniądze. Byli doskonale uzbrojeni. Początkowo pozostawali poza strukturami Armii Krajowej, bo wówczas byliby wojskiem, musieliby słuchać rozkazów, a wówczas jeszcze dowództwo Armii Krajowej nie pozwalało na walkę. Po akcji "Jędrusiów" na leśnictwo Szczeka radio BBC podało, że w Polsce naród chwycił za broń. Legenda "Jędrusiów" rosła.
Wiosną 1943 roku sandomierski inspektorat Armii Krajowej tworzył stworzył grupę bojową "Lotna". Dowódcą był Witold Józefowski "Miś". Włodzimierz Gruszczyński wstąpił do "Lotnej". Po latach napisał monografię oddziału.

- Nazwaliśmy się "Lotna", bo Sandomierskie nie miało lasów, a oddział, by się utrzymać, musiał przemieszczać się niemal codziennie. Było nas od 7 do 40 osób, a przez oddział przewinęło się sześćdziesiąt.
W połowie czerwca 1944 roku sandomierska "Lotna" połączyła się z "Jędrusiami". Oddział nie ukrywał się. 21 lipca oddział włączono do 2 Pułku II Dywizji Piechoty Armii Krajowej Legionów. Walczyli aż do demobilizacji. Wydostali się z przyczółka sandomierskiego, szli na Warszawę. Marsz odwołano, wrócili na Kielecczyznę, prowadzili walki zaczepne. Przed zimą wojsko ubrane w lipcu zdemobilizowano. Ci, którzy mieli gdzie wrócić szli do domów. Inni na konspiracyjne meliny.

Z ARMIĄ ANDERSA

Włodzimierz Gruszczyński wrócił do Kielc, do domu przy ulicy Zagórskiej. Nie było tu bezpiecznie. Zdecydował się na wyjazd na roboty do Niemiec. Pojechał aż pod granicę szwajcarską nad Jezioro Bodeńskie. Tu doczekał końca wojny.
W sierpniu 1945 roku zgłosił się do Murnau w Bawarii, gdzie generał Anders werbował ludzi do wojska. - Najpierw myślałem - co to za heca. Jest po wojnie, a tu werbują ludzi. Ale zrozumiałem, że to była mądra polityka generała. On ściągał Polaków skąd się dało, wojskowych i cywilów, pomagał. A jedyną drogą i możliwością było wojsko - mówi Włodzimierz Gruszczyński.

W wojsku spotkał kilku kielczan: Włodka Zaparta, Męczyka, Kochowicza, Kowalczewskiego, Zbigniewa Kabatę z "Jedrusiów". Samochodami dojechali do Włoch. Włodzimierz Gruszczyński trafił do San Giorgio nad Adriatykiem na kurs żandarmerii. Na staż zgłosił się do Rzymu, chciał tam pojechać, bo zawsze interesował się sztuką. Gdy wojsko przerzucano do Anglii - pojechał. Ale gdy do kraju wrócił premier Mikołajczyk, on też zgłosił się na powrót. Tylko gdy wrócił, premiera Mikołajczyka już w Polsce nie było.

PRZESZŁOŚĆ W TLE

Włodzimierz Gruszczyński zrobił maturę w kieleckim "Śniadku". Nauczycielem był profesor Stefan Judycki, ten sam, który ostrzegł go przed aresztowaniem.
Jednak dla takich jak on, w powojennej Polsce było bardzo mało miejsca. Groziły areszt, wywózki. Pomógł mu przyjaciel, którego on w czasie okupacji po łapance wyciągnął z wywózki do Niemiec.

- Jego ojciec był kolejarzem, socjalistą. On zgłosił się na studia prawnicze, skończył je, dostał stanowisko naczelnika działu personalnego w Urzędzie Wojewódzkim. Specjalistów nowa władza miała mało. Opiekował się rodziną, gdy mnie nie było, a gdy wróciłem, powiedział tylko - czyś ty zgłupiał? Załatwił mi pracę nadzorcy majątku państwowego w Sieradowicach, żebym w Kielcach nie rzucał się w oczy, chronił jak mógł. Potem mogłem pracować w spółdzielczości. Tadeusz Szaniawski, bo tak się nazywał, kazał przychodzić do urzędu, pytać o niego, mówić, że jest się umówiony. Chodziło o to, żeby naokoło wiedzieli, że jestem "człowiekiem Szaniawskiego" - mówi Włodzimierz Gruszczyński.

Po 1956 roku było już lżej. Ale przeszłość ciągnęła się za nim długo. Tadeusz Szaniawski powiedział mu kiedyś żartem: - Gdybyś zapomniał, co robiłeś w czasie wojny, gdzie walczyłeś, to w twojej kartotece wszystko jest. Jeszcze w 1981 roku, gdy pracował już w Ruchu i miał nawet zostać zastępcą dyrektora do spraw administracyjnych, usłyszał - nie. Musiał odejść.
Od 1983 roku jest na emeryturze. Kiedyś już po tym, gdy napisał o "Lotnej" spotkał się z kolegami. Ustalili, że trzeba napisać książkę o oddziale. Padło na niego. Napisał "Odwet - Jedrusie - próba monografii". Potem doszedł do wniosku, że trzeba opisać świat, który istniał i który przeminął. Napisał powieść "Przeminęli...".

- Zostało nas już tylko czterech z oddziału. Ja jestem najsprawniejszy - mówi Włodzimierz Gruszczyński. Właśnie skończył korektę II wydania "Odwetu - Jędrusiów".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie