MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Odpust w etiopskich górach (zdjęcia)

Marzena Kądziela
Najważniejsi kapłani pod procesyjnymi parasolami.
Najważniejsi kapłani pod procesyjnymi parasolami. M. Kądziela
Nasze dwie jasnowłose koleżanki były dla miejscowych prawdziwą atrakcją. Większość z nich białych ludzi widziała po raz pierwszy.
Odpust w etiopskich górach

Odpust w etiopskich górach

Dla mnie odpust u świętego Jerzego w etiopskich górach był niezapomnianym przeżyciem.

Jesteśmy w Lalibeli, jednym z najbardziej znanych miejsc w Etiopii. Wioska nosi imię króla amharskiego, który zgodnie z legendą zbudował tu skalne kościoły. Jedenaście kościołów wznoszono ponoć przez 24 lata, a pracę wykonywało 40 tysięcy robotników. Według legendy pomagały im anioły. Kamieniarze pracowali w dzień, a nocą zajmowały ich miejsce anioły. Oglądając te budowle, łatwo uwierzyć legendzie. Bo jak za pomocą prostych narzędzi - kilofów, toporów, dłut wykonać tak potężne dzieło?

Dwunasty kościół, Świętego Jerzego, ten najbardziej rozpowszechniony na turystycznych fotografiach, powstał później. Według wierzeń, Lalibela zobaczył we śnie świętego Jerzego, który w błyszczącej zbroi, na koniu, przemawiał do króla. A przemowa była pełna pretensji, bo król ani jednego z kościołów nie poświęcił walecznemu świętemu. Sen powtarzał się przez kolejne noce, do momentu aż Lalibela nie podjął decyzji o budowie jeszcze jednej świątyni.

Na kawie u Lastawork

Nasz przyjaciel Habtamu, właściciel biura turystycznego ze stolicy, Addis Abeby, szykuje dla nas niespodziankę. Okazuje się, że tu, w Lalibeli, znajduje się jego rodzinny dom. Siostra Habtamu, Lastawork, zaprasza nas do "pokoju gościnnego", czyli okrągłej chatki, której jedynym wyposażeniem są ławki ustawione wokół skały. Rozpoczyna rytuał parzenia kawy, której ojczyzną jest Etiopia. Etiopska nazwa krzewów i ziaren to bunna, ale handlarze przywożący je do Europy zapomnieli tę nazwę. Pamiętali jedynie rejon, w którym kupili ziarna - Keffa. I tak powstała nazwa kawa, podobnie brzmiąca we wszystkich niemal językach świata.

Lastawork na małym palenisku umieszcza metalową miskę, na którą wsypuje białawo-zielonkawe ziarna. Kilkakrotnie płucze je w podgrzewanej wodzie. Po odlaniu wody zaczyna palenie kawy, czemu towarzyszy rozchodzący się po chacie wspaniały aromat. Gdy ziarna nabierają już ciemnego koloru, kobieta tłucze je w moździerzu. Proszek nasypuje do dzbanka z cienką szyjką, zatkaną korkiem, i stawia go na palenisku. Gdy kawa kipi, odlewa część naparu, a zawartość dzbanka uzupełnia zimną wodą. Czekamy aż zrobi to trzykrotnie. Wreszcie kawa trafia do czarek. Jest pyszna!

Podróż o świcie

Kawa przydałaby się nam następnego dnia. Habtamu budzi nas, gdy jest jeszcze ciemno. Wczoraj dowiedział się od rodziny, że kilkadziesiąt kilometrów od Lalibeli będzie się odbywało religijne święto ku czci świętego Jerzego. Nie dojeżdżają tam turyści, do wioski prowadzą kiepskie drogi, ale przynajmniej będziemy mieli okazję zobaczyć coś zupełnie naturalnego, nieskażonego turystycznym blichtrem.

Ochoczo wyskakujemy z ciepłych łóżek i ładujemy się do naszego pojazdu. Okrągłe chatki Lalibeli, przypominające nieco bajkowe chaty na kurzej stopce, majaczą w jeszcze w niewyraźnym nocno-porannym świetle. Gdy wyjeżdżamy na górską drogę, zza szczytu pomalutku wyłania się słońce. Natychmiast z porannego chłodu nie pozostaje nic. W samochodzie robi się gorąco, a za oknem widoki zapierają dech.

Sznur pielgrzymów

Dech zapiera także sznur pielgrzymów. Po drodze nie jeżdżą żadne pojazdy. Tylko ludzie idą, idą i idą, wsparci o długie kije, laski. Wiele kobiet w płachtach zawieszonych na plecach niesie małe dzieci. W niektórych miejscach spostrzegam podnoszących się z nocnego spoczynku pod drzewami i w prowizorycznie zrobionych szałasach. - Tu nie działa żadna komunikacja samochodowa, ludzie więc docierają do celu swej podróży wyłącznie pieszo - informuje Habtamu. - Niektórzy do świętego miejsca idą przez dwa dni, po drodze pijąc tylko wodę.

Wśród pielgrzymów widzę wiele dzieci, które radośnie się do nas uśmiechają, machają z pozdrowieniem rękami. U niektórych dostrzegam na czołach wytatuowane krzyże. To znak przynależności do wielkiej rodziny chrześcijan. A chrześcijaństwo trafiło do Etiopii już w IV wieku!

Wyjątkowe krzyże

Pielgrzymi gęsiego wspinają się na wysoką górę. Z daleka wyglądają jak mrówki, kroczące na szczyt z różnych kierunków. My wjeżdżamy tam samochodem, choć po kilku minutach bardzo tego żałujemy. Wyboje i dziury w kamiennej drodze powodują, iż obijamy się o ściany auta, jak powrzucane luźno przedmioty.

Na szczycie spotykamy już prawdziwe tłumy. Większość pielgrzymów odziana jest w białe szaty - prześcieradła, którymi po prostu się okręcają. W tłumie dostrzegamy duchownych z ogromnymi krzyżami - metalowymi i drewnianymi, misternie zdobionymi. Etiopskie krzyże nie mają sobie równych w całym świecie. Każdy element zdobniczy to religijny symbol. Duchowni - wędrowcy, jakich wielu można spotkać w tym afrykańskim kraju, nigdy nie rozstają się z krzyżami podróżnymi. One dodają kapłanom godności i powagi. Gdy kapłani dotykają krzyżem głów, ramion, pleców wiernych, ci pochylają się, po czym całują religijny symbol. Jest to dość trudne, bowiem na duchownych napierają prawdziwe tłumy.

Jesteśmy atrakcją

W pewnym momencie tracę z oczu moich przyjaciół i czuję się w tej ogromnej gromadzie nieswojo. Chcę wdrapać się na wzniesienie, ale śliska ścieżka i przepychający się po niej ludzie znacznie mi to utrudniają. Nagle widzę kilkunastoletniego chłopca, który podaje mi przyjaźnie rękę. Uśmiecha się i na migi pokazuje mi, gdzie są moi współpodróżnicy. Wtedy dotarło do mnie, że jesteśmy w tej ogromnej masie jedynymi białymi i wszyscy zwracają na nas uwagę.

- Nie dziwcie się - tłumaczy Habtamu. - Niektórzy widzą po raz pierwszy ludzi spoza swojej społeczności. Nie ma tu prądu, a więc nie ma i telewizji. A turyści raczej w te rejony nie zaglądają.

Zosia i Danka ze względu na swe blond włosy i jasną karnację skóry pokazywane są palcami. Bardziej odważne dzieciaki dotykają je. - Chyba myślą, że jestem jakąś nakręcaną lalką - śmieje się Zosia.

Odpust bez kramów

W Etiopii w bardzo wielu miejscach, szczególnie w górzystym terenie, znajdujemy kościoły skalne. Taki kościół, pod wezwaniem Świętego Jerzego, jest i tu, kilkadziesiąt kilometrów od Lalibeli. Dziś jest dzień świętego Jerzego, stąd do świątyni przybywają tłumy wiernych z całej okolicy. To odpust, festiwal religijny, największe lokalne święto. Nie ma żadnych kramów, karuzel, lodów na patyku, jakie spotykamy na naszych odpustach. Świętowanie rozpoczyna się nabożeństwem przed wejściem do skalnego kościoła, pod płachtami rozwieszonymi nad głowami najważniejszych duchownych. Słyszę śpiewy i uderzenia bębnów. Potem część osób wchodzi do świątyni. Przeciskam się do niej i ja. Szybko jednak opuszczam niewielkie, bardzo duszne pomieszczenie.

Orszak w słonecznych promieniach

Przed kościołem formuje się orszak procesyjny. Na jego czele idą wierni, niosący wielki obraz świętego Jerzego. Za nimi powolnym krokiem paradują duchowni w połyskujących złotem jaskrawoczerwonych szatach i okryciach głowy w kształcie turbana. Każdy z nich niesie nad głową równie połyskujący co szaty parasol. To parasol procesyjny, który chroni od promieni słonecznych. A te promienie zaczynają dokuczać nam coraz bardziej. Robi się potwornie gorąco. Niektórym pielgrzymom udało się schronić pod gałęziami nielicznych tu drzew. Ja zakładam chustkę na głowę z obawy przed słonecznym udarem.

Duchowni z Arką Przymierza

Dwóch duchownych wygląda inaczej niż pozostali. Na głowach mają coś w kształcie barwnego prostokąta. Okazuje się, że to nie nakrycie głowy, ale symbol Arki Przymierza. Taka "arka" znajduje się w każdym etiopskim kościele i stanowi przedmiot niezwykle cenny i święty. Prawdziwa Arka Przymierza spoczywa według wierzeń w Aksum, w niewielkim budynku strzeżonym przez strażnika, który wybierany jest na całe życie. Tak więc tylko on może patrzeć na Arkę - czyli kamienne tablice z 10 przykazaniami ofiarowanymi przez Boga Mojżeszowi.

Kobieta w transie

Gdy procesja trafia na pobliską łąkę, kapłani oraz wierni ustawiają się w okrąg. Pośrodku stają tancerze, którzy nie tylko tańczą religijny taniec, ale i śpiewają w rytm uderzeń bębna. W miarę uderzeń jedna z kobiet coraz bardziej podryguje, zaczyna skakać, po czym w konwulsjach upada na ziemie przed obrazem świętego Jerzego. Podobno za każdym razem, gdy odbywa się tu religijne święto, na co dzień zupełnie normalna i zdrowa kobieta, wpada w trans, z którego trudno ją wybudzić. To niezbyt sympatyczny widok.

Policyjna musztra

Moją uwagę zajmują na szczęście inni ludzie - kilkunastu mężczyzn z karabinami. Nieco przestraszona pytam Habtamu, kim są uzbrojeni panowie. - To tutejsza policja - odpowiada Etiopczyk. - Od czasu do czasu na tego typu wielkich zgromadzeniach dochodzi do rozruchów. Obecność mężczyzn z bronią ma temu zapobiegać.

Wołam podróżującego ze mną Michała Fajbusiewicza prowadzącego telewizyjny program "997" - Masz tu swoich policyjnych kolegów - śmieję się. Michał natychmiast fotografuje się z nimi. Dowódca uważa to za zaszczyt i chce popisać się przed nami swoim oddziałem. Podaje jakąś komendę. Zdziwieni członkowie oddziału nie bardzo chyba wiedzą, o co mu chodzi, bo każdy z nich, patrząc na sąsiada, wykonuje inny element "musztry". Jeden obraca się w prawo, drugi w lewo, trzeci podnosi broń do góry…

Odchodzimy od dość komicznego oddziału, bo słońce jest już wysoko na niebie, a pielgrzymi powoli szykują się do drogi powrotnej. My także ładujemy się do nagrzanego do granic możliwości busa i wracamy do Lalibeli wdzięczni Habtamu za możliwość uczestnictwa w religijnym święcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie