MKTG SR - pasek na kartach artykułów

To był jego ostatni koncert

Sylwia BŁAWAT <a href="mailto:bł[email protected]" target="_blank" class=menu>bł[email protected]</a>
A. Piekarski

Ona, fryzjerka, matka dwuletniego dziecka. Jej mąż, kierowca. I ich przyjaciel, ojciec ośmiolatka. Poza tym, że się znają i razem bywają na imprezach, łączy ich jeszcze jedno. Staną przed sądem oskarżeni o śmiertelne pobicie 33-letniego mężczyzny podczas koncertu w Kielcach.

Każde z nich jest rodzicem i żadnemu niełatwo będzie wytłumaczyć dziecku, dlaczego mamusia czy tatuś trafili za kraty. I czy to prawda, że to przez nich nie żyje 33-letni Tomek. Ale jeszcze trudniej było wytłumaczyć 6-letniemu synkowi Tomasza, czemu tata już nigdy nie wróci do domu.

Nóż rozciął serce

Dramat, jaki wydarzył się we wrześniu ubiegłego roku podczas antynarkotykowego koncertu na kieleckiej Kadzielni, wstrząsnął miastem. Dlatego, że zginął młody człowiek. Dlatego, że prawie nikt nie zareagował, gdy był bity. Dlatego, że - ale to okazało się dopiero później - umarł, bo popchnął człowieka na schodach. Tyle wystarczyło.

Na imprezie, której gwiazdami byli Papa Dance, Kombi i "Mandaryna", bawiło się sześć tysięcy osób. W tym tłumie był 33-letni Tomasz z Kielc wraz z grupą przyjaciół. Miał bilety, za darmo dostał je z pracy. W domu zostawił żonę z małym synkiem. Chciał się trochę wyluzować, rozerwać. Nie sądził, że tam, na masowej przecież imprezie, czeka na niego śmierć.

Nawet wtedy, gdy nóż rozciął mu serce, Tomasz wciąż nie sądził, że oto uchodzi z niego życie. Szedł po schodach, mówił o tym, jak ktoś oblał go sokiem. Prosił znajomą o spodnie, żeby móc się przebrać i dalej bawić.

A serce jak głupie pompowało krew. A krew jak głupia wypływała najpierw na sweter, potem na spodnie. I buty. Tworzyła kałużę na ziemi. Przyjechała karetka, zabrała Tomka do szpitala. A serce wciąż pompowało. Trafił na stół operacyjny. Tu przestało bić. Na nic była reanimacja, na nic starania. Jeszcze chwilę wcześniej mówił żonie przez telefon, żeby się nie martwiła, bo wszystko będzie dobrze. Ale serce przestało bić. I na nic wszystkie próby, by je do tego zmusić. Umarł na stole operacyjnym. Nie zobaczył synka, żony, siostry bliźniaczki.

Mogło się na tym skończyć

Sześć godzin wcześniej, około godzi. 17.30 tamtego wrześniowego dnia Tomek ze znajomymi przyjechał na koncert na Kadzielnię. Prokurator twierdzi, że już w samochodzie mężczyźni pili alkohol. Na miejscu kobiety poszły na trybuny, ich towarzysze, a wśród nich Tomasz, w sklepie kupili dwie butelki wódki, usieli przy stoliku koło punktu gastronomicznego.

Dwie godziny później kobiety wróciły do swoich panów. Te z nich, które miały tu mężów stwierdziły, że na nich już czas. Że małżonkowie są wstawieni i nie na koncert się nadają, a do domu. Jedna z nich mówiła potem śledczym, że Tomek, na jej oko, nie był bardzo pijany. Został na Kadzielni, a tamci wrócili do siebie. Bezpiecznie.

Kiedy zaczął się występ "Mandaryny" Tomasz postanowił zobaczyć gwiazdę z bliska. Ze znajomymi schodził w dół amfiteatru. Po drodze potknął się i wpadł na jakiegoś chłopaka, ale przeprosił. Podali sobie ręce i było po sprawie. Bez nerwów.

33-latek zszedł aż na sam dół, stanął przy barierkach, niedaleko ochroniarzy. Chciał na własne oczy zobaczyć, co w Kielcach pokaże słynna żona Michała Wiśniewskiego. Towarzysząca mu dziewczyna wróciła na koronę Kadzielni i tam miała czekać na Tomka. On na razie nie kwapił się z powrotem. Wiadomo, im bliżej sceny, tym lepiej. Ale w końcu się zdecydował. Ktoś go nawet widział, jak wchodził po schodach. Ów ktoś już wcześniej go zapamiętał. Mówi, że wtedy schodził na dół zataczając się, a teraz, z powrotem, już szedł normalnie, wyprostowany.

Co się działo dalej? Prokurator odtworzył to potem w śledztwie. Na przykład, że widzowie zauważyli, jak idący do góry 33-latek potrącił człowieka. Popchnął go ręką. Tym człowiekiem, według śledczych, był 30-letni Norbert, który w odwecie miał popchnąć Tomka, a ten z kolei, jak łatwo się domyślić, znów popchnął jego, tak że Norbert przewrócił się na ludzi siedzących na ławkach. Mogło się na tym skończyć, bo Tomek poszedł schodami w górę. Ale się nie skończyło.

Serce wciąż pompowało

Norbert podniósł się i skoczył za Tomkiem, a wraz z nim Iwona, jego żona i kumpel, Krzysztof. Wedle ustaleń śledztwa, pierwszy z mężczyzn dogonił 33-latka, chwycił za kurtkę i pociągnął. Tomasz upadł. Ludzie się rozstąpili, utworzyło się kółeczko. A w środku… W akcie oskarżenia napisano potem, że Norbert usiadł na Tomku i bił pięściami po twarzy i głowie, Krzysztof kopał po nogach, plecach i żebrach, a Iwona kilka razy uderzyła w głowę. Nikt nie zauważył, by w czyjejś ręce błysnęło ostrze noża. Dopiero później okazało się, że jednak musiało…

Mimo że ludzie, rozstępujący się na widok bijących się, dobrze wiedzieli, co się dzieje, zareagował tylko jeden człowiek. Jakiś mężczyzna. Nie tylko - jak ustalono w śledztwie - odciągał Norberta od leżącego, ale gdy ten nie reagował, uderzył go w twarz, a kiedy Tomek wykorzystał ten moment i podniósł się, obcy zagrodził bijącym drogę tak, by nie mogli pójść za 33-latkiem. Tomkowi już wtedy na jasnym swetrze wykwitła czerwona plama.

Dotarł jakoś na szczyt amfiteatru, tu sprzed budki z garmażerką zadzwonił do koleżanki. Prosił, żeby przywiozła mu spodnie, bo ktoś go oblał sokiem, więc musi je zmienić. Czy nie czuł bólu? Czy nie zdawał sobie sprawy, co się stało? Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Ale serce Tomka, przecięte ostrym narzędziem, już tłoczyło krew jak oszalałe.

Kilka minut później 33-latka, a obok niego na ziemi czerwoną plamę, zauważył ochroniarz. Podszedł, zapytał, co się stało. Sok. Taka była odpowiedź kielczanina. Po prostu sok. Ochroniarz poprowadził go w kierunku radiowozów. Tu stali policjanci. I oni widzieli plamę na swetrze, na spodniach. I na butach. Serce wciąż pompowało. Tomek osłabł, słaniał się na nogach, spadł na maskę radiowozu. Zaniepokojony funkcjonariusz podciągnął sweter mężczyzny. Zobaczył cięcie, kilka centymetrów. Wciąż krwawiącą ranę. Wezwał karetkę. Tomek osunął się na ziemię. Krwawienia nie powstrzymała przyciśnięta do serca gaza.

Aż w końcu przestało bić

Ambulans błyskawicznie zabrał Tomka do szpitala na kieleckim Czarnowie. Wciąż był przytomny, choć doktorzy jego stan nazywali ciężkim, mówił logicznie. Na razie, w karetce, wciąż o tym soku. I o mężczyźnie, którego potrącił na schodach i który go oblał. Dopiero lekarzowi dyżurnemu powiedział, że na koncercie dostał nożem.

Jeszcze poprosił o rozmowę z żoną. Lekarze zadzwonili do niej. Powiedział, żeby się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze. Przyjechała do szpitala najszybciej, jak się dało. Tomek już był nieprzytomny. I już więcej nie miała od niego usłyszeć żadnego słowa uspokojenia.

Podczas operacji serce Tomka przestało bić. Lekarze próbowali zmusić je do tego, by znów zaczęło, za wszelka cenę starali się przywrócić mu życie. Na nic. 33-letni Tomasz zmarł na stole operacyjnym 17 września 2005 roku godzinie 22.45. Prócz siniaków miał dwie rany kłute. Jedną na plecach. I drugą właśnie prosto w serce. To ona odebrała mu życie. Znalezienie odpowiedzi na to, kto zadał cios należało do policji.

Niemal dwa tygodnie funkcjonariusze odtwarzali minuta po minucie ostatnie godziny z życia 33-latka. Przeglądali nagrania z koncertu, zdjęcia, prosili świadków o zgłaszanie się. W końcu na początku października w obstawie antyterrorystów pojechali po ludzi, o których sądzili, że mogą mieć związek ze śmiercią Tomka. Przywieźli do komendy pięć osób, trzem z nich przedstawili zarzut śmiertelnego pobicia z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Wszystkie trzy trafiły za kraty. 30-letni Norbert, jego żona 26-letnia Iwona i ich przyjaciel, 29-letni Krzysztof.

Kto zadawał ciosy?

Na koncercie byli we czwórkę - Norbert z Iwoną i Krzysztof z żoną. Żadne z nich temu nie zaprzeczało, ale też żadne nie przyznało się do winy. Małżonkowie mówią, że ciosy zadawał Krzysztof, on - że oni.

Iwona opowiadała o tym, jak to jej męża odepchnął jakiś nieznany im człowiek, a potem jeszcze uderzył. Opowiada o tym, że widziała szamotaninę, ale nie to, żeby jej mąż ani znajomy zadawali ciosy. Przyznaje, że po "incydencie" z obcym szybko wyszli z koncertu, bo - jak się wyraziła - mieli zepsutą imprezę, a poza tym bali się, iż tamten wróci z kolegami. W kolejnych wyjaśnieniach sprecyzowała, że ów obcy przewrócił się na ziemię i szamotał, ale nie z jej mężem, ale z Krzysztofem. I że widziała, jak ich przyjaciel miał zakrwawione ubranie, a gdy go zapytała dlaczego, odpowiedział jej rzekomo, że gdy się przewrócił z tamtym, to on - obcy się na coś nabił. Dwa dni po wszystkim mąż jej powiedział, że Krzysztof jak szedł do obcego, to mówił, że go załatwi.

Na Krzysztofa jako główną osobę, która używała siły, wskazywał też w swych wyjaśnieniach Norbert. Też kilka razy zmieniał zdanie. Najpierw mówił, że uderzył obcego (bo wszyscy utrzymują, że Tomka nie znali) dwa, może trzy razy, potem - że w ogóle nie uderzał, bił tylko Krzysztof, a z jego zachowania wnioskował, że mógł tamtemu coś zrobić złego.

Krzysztof najpierw nie zwalał na nikogo. Tak jak małżonkowie i on nie przyznał się do winy, ale mówił, że widział szarpaninę między obcym a Norbertem, lecz żadne ciosy nie padały. Dopiero podczas kolejnego przesłuchania (może się już dowiedział, że małżonkowie obciążają odpowiedzialnością właśnie jego) przyznał, iż widział, jak ciosy zadawał Norbert i Iwona. On sam też uderzył, ale tylko raz.

Jeszcze jedno spotkanie

Małżonkowie i Krzysztof już po wszystkim spotkali się w mieszkaniu Norberta i Iwony. Jak przebiegała rozmowa, też trudno ustalić, bo każde z nich opowiada co innego. Na przykład Iwona mówi, że w ogóle tego wieczoru już się nie widzieli. Kłamie, widzieli się, obaj mężczyźni to przyznają. Krzysztof twierdzi, że to wtedy Norbert mu mówił, że bił się z obcym i że kopnął go kolanem w zęby. I wtedy Iwona miała prosić Krzyśka, żeby nikomu nic nie mówił, bo przecież Norbert ma już wyrok - rok i trzy miesiące w zawieszeniu za groźby i udział w bójce. Zresztą sama też nie jest kryształowa - dostała dziesięć miesięcy w zawieszeniu za składanie fałszywych zeznań.

Czy się spodziewali wizyty policji? Na pewno pilnie czytali wszystkie publikacje prasowe. Niespełna tydzień po koncercie w "Echu" zobaczyli zdjęcie Tomka. Norbert i Iwona mówią, że go nie poznali. Krzysztof - tak. Ale się pocieszali, że jakby policjanci do nich coś mieli, to już by do nich przyjechali. Pocieszania na nic się zdały.

Dziesięć lat - tyle im teraz grozi. Norbert i Krzysztof są wciąż w areszcie, Iwona wyszła, przecież ma pod opieką maleńkie, dwuletnie dziecko. Cała trójka spotka się niebawem w kieleckim Sądzie Okręgowym, bo całą trójkę prokurator oskarżył właśnie o to, że działając wspólnie, używając ostrego narzędzia, śmiertelnie pobili 33-letniego Tomka. Wciąż nie ma noża ani innego ostrza, które przecięło 33-letnie serce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie